W planach miałam biało - szary mix, żeby było tak niewinnie i dziecięco. Łóżeczko oprócz tysiąca śladów ząbków, tym razem dziecięcych, nie miało żadnych większych uszkodzeń. Ząbki zeszlifowałam (tym samym usunęłam miejscowo warstwę lakieru) i zabrałam się do malowania i lakierowania. I co? I pojawił się dobrze znany problem z drewnem, szczególnie sosnowym i bielą - w miejscach po szlifowaniu pięknie przebiła żółć drewna.
Doświadczenie uczy - każde surowe drewno przebije się przez biały kolor, szczególnie jeśli kolor jest na bazie wody. Mistrzem w tej dziedzinie jest sosna. Piętnaście warstw nic nie da - żółty i tak wylezie, jeśli nie od razu, to po jakimś czasie. Ten sam problem miałam z dębową ramą i świerkową skrzynią. W takich przypadkach pozostają dwa wyjścia: albo użyć farby podkładowej, albo... zmienić kolor. Niby człowiek wie, a i tak mu się zdarza takie malarsko-stolarskie faux pas.
No to człowiek sięgnął po moje ukochane kacze jajo. Białe zostały tylko lamówki. Gdzieniegdzie dołożyłam subtelne przetarcia.
I chyba kolory zostały zaakceptowane przez łóżeczkowych odbiorców.
DD
I jeszcze świnka się zmieściła:-) Niestety, tym razem zawartość jest piękniejsza niż odrestaurowany mebel:-(
OdpowiedzUsuńOooo nowy post! Jak fajnie:) Weszlam na bloga coby sobie poogladac dawne realizacje a tu taka niespodzianka! Lozeczko jest super, kolory dobrze dobrane no i dziecie takie urocze!!:) Zwierzyniec tez:)
OdpowiedzUsuńpozdrowki